Dziś mija równy miesiąc od kiedy wyszłam za mąż. Ten czas zleciał mi niewiarygodnie szybko. Przez cały sierpień załatwiałam sprawy urzędowe, robiłam poślubne porządki i próbowałam dojść do siebie. Postanowiłam podzielić się z Wami relacją z naszego dnia. Początkowo wszystko szło nam nie tak jak powinno: na dwa tygodnie przed weselem musiałam zmieniać kosmetyczkę. Do dziś jestem w szoku, że profesjonalna osoba (podobno!) może robić takie rzeczy: raniła mi palce do krwi, zupełnie nie znała się na manicure, krzywo przykleiła rzęsy, chciało mi się płakać wychodząc z jej gabinetu. Na dwa dni przed weselem samochód, który miał nas wieźć do ślubu rozbił się, a kierowca powiedział, że niestety, ale nie zwiezie nas. Nieoczekiwanie musieliśmy szukać miejsca, w którym będę mogła się przyodziać w suknię i gdzie odbędzie się błogosławieństwo. Jakby tego było mało, dzień przed weselem dostałam okres. To tylko znikoma część naszych problemów, których było całe mnóstwo. Na przemian śmiałam się i płakałam jak wariatka, mówiąc, że jeszcze tylko brakuje by ptak nas osrał, bo niemożliwym jest by na jedną parę przypadało tyle nieszczęść. Zaczęłam myśleć, że to znak ostrzegający nas by nie wychodzić za mąż. Spokojnie, do ślubu doszło, mimo kłótni na kilkadziesiąt godzin przed, po której chcieliśmy wszystko odwoływać.
Sobota, 30.07.2016, 5.00 rano – pobudka. To, że w nocy spałam zawdzięczam tylko i wyłącznie alkoholowi, który wypiłam przed pójściem do łóżka. Nie było tego dużo, ale pomogło. 7.40 – umówiona makijażystka spóźnia się, ja lamentuję, że mnie wystawiła i co ja zrobię – przyszła, ale spóźniłam się 15 minut do fryzjerki, która opierdzielała mnie do telefonu, tak jakby to była moja wina. 10.03 odbieram suknię ślubną, a właścicielka salonu, w którym wypożyczałam kreacje wyskoczyła mi z kruczkami w umowie i dodatkową opłatą w wysokości kilkuset złotych. Stojąc pod murem, na 5 godzin przed ślubem – zapłaciłam, ale salonu polecać nie będę, bo po odbiorze ujrzałam straszne niedociągnięcia, a przeróbki śmiechu warte. 12.00 docieram do hotelu, w którym świadkowa wraz z mamą próbują mnie ubrać w kokon zwany suknią, stres bierze górę, ale nie płaczę, bo nie mogę się rozmazać przynajmniej przed wejściem do kościoła. O 13.30 w pokoju zjawia się kamerzysta i fotograf, a ja modlę się, by mój prawie mąż szybciej się zjawił, bo kompletnie nie wiem co z nimi robić. Zdecydowanie wolę robić zdjęcia niż pozować. 14.00 zjawił się, odbyło się błogosławieństwo, po czym udaliśmy się pod kościół.
Do ślubu wiozła nas moja była szefowa, niby kobieta nie powinna tego robić, bo źle wróży, ale ja mam głęboko w nosie zabobony. To, że tamten samochód się rozbił, było dla nas jedną z najlepszych rzeczy, które mogły nas spotkać (głupio to brzmi, bo oczywiście nie życzę źle tamtemu facetowi). Magda już w drodze do kościoła raczyła nas drinkami, blokowała rodno, darła się, robiła w samochodzie imprezę, użyczyła kosmetyków do poprawy makijażu, a ja z mety się rozluźniłam. Na 15 minut przed ceremonią, w zmowie z kamerzystą i fotografem uknuliśmy spisek. Przeprowadziliśmy z prawie mężem ustawianą sprzeczkę, po której wysiadł z samochodu, a w momencie gdy chciał otworzyć mi drzwi, Magda z piskiem opon ruszyła z miejsca. Ludzie wybiegli na ulicę, nie wiedząc co się dzieje, a my zrobiłyśmy duże kółko i wróciłyśmy na miejsce.
Do ołtarza prowadził mnie tata, pierwsze osoby zaczęły dyskretnie wycierać łzy, ja się trzymałam dzielnie idąc dumnie u jego boku i ciesząc się do uśmiechającego się do mnie od ucha do ucha księdza. Doszliśmy do mety, nie mogłam wgramolić się na siedzenie w swej sukni księżniczki, w końcu się udało. Automatycznie wstawałam, klękałam, śpiewałam, aż w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że muszę zejść na ziemię i się skupić. W tym momencie usłyszałam piękną oprawę muzyczną ze skrzypcami, dostrzegłam wystrój, dokładnie taki jak chciałam, chwyciło mnie za serce kazanie. Spojrzałam na równie szczęśliwego jak ja Przemka i cały świat przestał się liczyć.
Nadszedł czas przysięgi. Mąż podał mi zamiast prawej, lewą dłoń, czego w emocjach oczywiście nie zauważyłam. Marudził mi później całe wesele, że obrączka jest za luźna, więc mówię: „jak za luźna, przecież przymierzaliśmy”. Dopiero na poprawinach kapnęłam się, że łosioł ma krążek na złej ręce. W czasie komunii, ksiądz wsadził w mój mały otwór gębowy opłatek niewiarygodnych wielkości. Fotograf bez litości strzelał fotki podczas, gdy ja próbowałam go zmemlać. Mało tego, klęcząc czekaliśmy na wino, o którym nasz kochany duszpasterz zapomniał. Na koniec poprosił nas na ołtarz i zapytał: „kto się bardziej stresował? Ja czy wy? Chyba ja, bo wam wina nie polałem”. Nie żałuje, że zrezygnowaliśmy z okropnego księdza z parafii męża. Nasz, według mnie jest najlepszym duchownym jakiego w życiu spotkałam. Ogólnie całą mszę uśmiechnięta od ucha do ucha trzymałam się twardo, do czasu, aż moja chrześnica weszła na ambonę i zaczęła śpiewać. Łzom nie było końca, nie tylko moim. Dodam jeszcze, że przez cały czas musiałam trzymać mój bukiet (nie można było go położyć, bo się by pogniótł). Był piękny, różnorodny i kolorowy, ale diabelnie ciężki. Swoją drogą, gdybym postanowiła rzucać go na oczepinach, chyba bym zabiła potencjalną przyszłą pannę młodą.
Po ceremonii nadszedł czas na bańki mydlane, płatki róż i monety rzucone w twarz, a w samochodzie imprezy ciąg dalszy: drinki, szampan, głośna muzyka, bramy, śmiechy. Jechaliśmy podobno długo, ale dla mnie czas leciał jak z bicza strzelił. Powitanie chlebem i solą, Przemek trafił na wódkę, ja na wodę (znacie ten zwyczaj z kieliszkami z różną zawartością?), później życzenia, a mojej głowie: „matko kochana, ta kolejka nie ma końca”, wciągnęliśmy tabakę, goście odśpiewali nam sto lat, zamietliśmy roztłuczone przez nas szkło, ludzie przystąpili do obiadu, a my do szukania klucza od naszego pokoju, który się gdzieś zawieruszył. Gdy w końcu zasiedliśmy do stołu, orkiestra zawołała, nas w celu odfajkowania pierwszego tańca – czyli rzeczy, która stresowała mnie najbardziej. Kiedy ćwiczyliśmy wyobrażałam sobie tłum ludzi, który na nas patrzy, a gdy nadszedł ten wielki moment, nie widziałam nikogo prócz mojego męża. Może i nie wyszło do końca tak jak planowaliśmy, ale to tylko kwestia małych szczególików. Wszyscy byli zachwyceni, a niedociągnięć w ogóle nie było widać.
Od tej pory czas w ogóle leciał jak oszalały. Stres całkowicie ze mnie zszedł i mogłam zacząć się w pełni bawić. Prawdą jest, że z tych emocji połowy rzeczy się nie pamięta. Oglądając zdjęcia pytałam męża: „ja z nim tańczyłam?”, „co ja robiłam na dworze?” itd. Gości miałam najlepszych na świecie, wszyscy pięknie się bawili, nikt się nie upił, nie było bójek. Wszystkie sto czterdzieści osoby, jak jedna wielka rodzina szalały do białego rana. Wielką atrakcją była fotobudka, którą gorąco wszystkim polecam, choć sama w pewnym momencie miałam jej dosyć ponieważ wszyscy chcieli mieć z nami zdjęcia. Sam fotograf przyznał, że wciąż się coś działo. Bardzo napracowaliśmy się przy podziękowaniu rodzicom, dlatego byliśmy zachwyceni tym, że efekt końcowy powalił gości na kolana. Mieliśmy przygotowany zabawny film (na dole link). Pominę fakt, że początkowo komputer zawieszał się i uparł się, że go nie odpali. Orkiestra organizowała co i rusz rozmaite konkursy. Jedzenie było przepyszne. Nasz kucharz, to cudowny, młody człowiek. Zrobił samodzielnie dla nas tort, przystroił salę, a nawet nie było dla niego problemem, by dla jednej osoby zrobić bezglutenowe posiłki. W pewnym momencie na salę wjechał dzik, którego własnoręcznie upolował Przemka wujek. Szkoda, że my prawie nic nie skosztowaliśmy z powodu emocji i braku czasu.
Zabawa skończyła się o szóstej rano. Zasnęłam o 9.00, po to by po dwóch godzinach być już na nogach. Poprawiny były równie udane, co wesele. Przez cały czas czułam się jak Benny Hill nieświadomie goniąc się z mężem ku uciesze gości. On szukał mnie, ja jego, a znaleźć się nie mogliśmy. Bilans strat: jedna osoba ze złamanym palcem. Zostały mi wspomnienia i lodówka pełna weselnego jedzenia. Kiedy emocje opadły, doszłam do wniosku, że chciałabym przeżyć ten dzień jeszcze jeden i jeszcze raz…
Dziś, miesiąc po weselu dalej słyszę same komplementy ze strony gości: idealna organizacja, smaczne jedzenie, mnóstwo atrakcji, piękna ceremonia, wesele jak z bajki i wiele pięknych słów. Jestem perfekcjonistką i wszystko musi być dla mnie idealnie. Powiem Wam, że choć nie wszystko poszło po mojej myśli, to nasz ślub był idealny. Niczego nie żałuję, bawiłam się jak nigdy w życiu, a co wycałowałam i zmacałam to moje :) Czy to zdarzenie zmieniło coś w moim życiu? Prócz tego, że o dziwo jeszcze ani razu się nie pokłóciliśmy to nie. Kocham mojego męża z każdym dniem mocniej i nie wyobrażam sobie już życia bez niego. Dziękuję Bogu również za wspaniałych ludzi, którzy zechcieli uczestniczyć w tym ważnym dla nas dniu, a tym którzy nie przyszli, mogę jedynie powiedzieć, by żałowali. Rada dla przyszłych par? Wyluzujcie! I tak nie wyjdzie w stu procentach tak jak planujecie, szkoda nerwów.
Gdyby ktoś miał ochotę zobaczyć:
Nasze podziękowanie rodzicom
Nasz skrót weselny
Do ślubu wiozła nas moja była szefowa, niby kobieta nie powinna tego robić, bo źle wróży, ale ja mam głęboko w nosie zabobony. To, że tamten samochód się rozbił, było dla nas jedną z najlepszych rzeczy, które mogły nas spotkać (głupio to brzmi, bo oczywiście nie życzę źle tamtemu facetowi). Magda już w drodze do kościoła raczyła nas drinkami, blokowała rodno, darła się, robiła w samochodzie imprezę, użyczyła kosmetyków do poprawy makijażu, a ja z mety się rozluźniłam. Na 15 minut przed ceremonią, w zmowie z kamerzystą i fotografem uknuliśmy spisek. Przeprowadziliśmy z prawie mężem ustawianą sprzeczkę, po której wysiadł z samochodu, a w momencie gdy chciał otworzyć mi drzwi, Magda z piskiem opon ruszyła z miejsca. Ludzie wybiegli na ulicę, nie wiedząc co się dzieje, a my zrobiłyśmy duże kółko i wróciłyśmy na miejsce.
Do ołtarza prowadził mnie tata, pierwsze osoby zaczęły dyskretnie wycierać łzy, ja się trzymałam dzielnie idąc dumnie u jego boku i ciesząc się do uśmiechającego się do mnie od ucha do ucha księdza. Doszliśmy do mety, nie mogłam wgramolić się na siedzenie w swej sukni księżniczki, w końcu się udało. Automatycznie wstawałam, klękałam, śpiewałam, aż w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że muszę zejść na ziemię i się skupić. W tym momencie usłyszałam piękną oprawę muzyczną ze skrzypcami, dostrzegłam wystrój, dokładnie taki jak chciałam, chwyciło mnie za serce kazanie. Spojrzałam na równie szczęśliwego jak ja Przemka i cały świat przestał się liczyć.
Nadszedł czas przysięgi. Mąż podał mi zamiast prawej, lewą dłoń, czego w emocjach oczywiście nie zauważyłam. Marudził mi później całe wesele, że obrączka jest za luźna, więc mówię: „jak za luźna, przecież przymierzaliśmy”. Dopiero na poprawinach kapnęłam się, że łosioł ma krążek na złej ręce. W czasie komunii, ksiądz wsadził w mój mały otwór gębowy opłatek niewiarygodnych wielkości. Fotograf bez litości strzelał fotki podczas, gdy ja próbowałam go zmemlać. Mało tego, klęcząc czekaliśmy na wino, o którym nasz kochany duszpasterz zapomniał. Na koniec poprosił nas na ołtarz i zapytał: „kto się bardziej stresował? Ja czy wy? Chyba ja, bo wam wina nie polałem”. Nie żałuje, że zrezygnowaliśmy z okropnego księdza z parafii męża. Nasz, według mnie jest najlepszym duchownym jakiego w życiu spotkałam. Ogólnie całą mszę uśmiechnięta od ucha do ucha trzymałam się twardo, do czasu, aż moja chrześnica weszła na ambonę i zaczęła śpiewać. Łzom nie było końca, nie tylko moim. Dodam jeszcze, że przez cały czas musiałam trzymać mój bukiet (nie można było go położyć, bo się by pogniótł). Był piękny, różnorodny i kolorowy, ale diabelnie ciężki. Swoją drogą, gdybym postanowiła rzucać go na oczepinach, chyba bym zabiła potencjalną przyszłą pannę młodą.
Po ceremonii nadszedł czas na bańki mydlane, płatki róż i monety rzucone w twarz, a w samochodzie imprezy ciąg dalszy: drinki, szampan, głośna muzyka, bramy, śmiechy. Jechaliśmy podobno długo, ale dla mnie czas leciał jak z bicza strzelił. Powitanie chlebem i solą, Przemek trafił na wódkę, ja na wodę (znacie ten zwyczaj z kieliszkami z różną zawartością?), później życzenia, a mojej głowie: „matko kochana, ta kolejka nie ma końca”, wciągnęliśmy tabakę, goście odśpiewali nam sto lat, zamietliśmy roztłuczone przez nas szkło, ludzie przystąpili do obiadu, a my do szukania klucza od naszego pokoju, który się gdzieś zawieruszył. Gdy w końcu zasiedliśmy do stołu, orkiestra zawołała, nas w celu odfajkowania pierwszego tańca – czyli rzeczy, która stresowała mnie najbardziej. Kiedy ćwiczyliśmy wyobrażałam sobie tłum ludzi, który na nas patrzy, a gdy nadszedł ten wielki moment, nie widziałam nikogo prócz mojego męża. Może i nie wyszło do końca tak jak planowaliśmy, ale to tylko kwestia małych szczególików. Wszyscy byli zachwyceni, a niedociągnięć w ogóle nie było widać.
Od tej pory czas w ogóle leciał jak oszalały. Stres całkowicie ze mnie zszedł i mogłam zacząć się w pełni bawić. Prawdą jest, że z tych emocji połowy rzeczy się nie pamięta. Oglądając zdjęcia pytałam męża: „ja z nim tańczyłam?”, „co ja robiłam na dworze?” itd. Gości miałam najlepszych na świecie, wszyscy pięknie się bawili, nikt się nie upił, nie było bójek. Wszystkie sto czterdzieści osoby, jak jedna wielka rodzina szalały do białego rana. Wielką atrakcją była fotobudka, którą gorąco wszystkim polecam, choć sama w pewnym momencie miałam jej dosyć ponieważ wszyscy chcieli mieć z nami zdjęcia. Sam fotograf przyznał, że wciąż się coś działo. Bardzo napracowaliśmy się przy podziękowaniu rodzicom, dlatego byliśmy zachwyceni tym, że efekt końcowy powalił gości na kolana. Mieliśmy przygotowany zabawny film (na dole link). Pominę fakt, że początkowo komputer zawieszał się i uparł się, że go nie odpali. Orkiestra organizowała co i rusz rozmaite konkursy. Jedzenie było przepyszne. Nasz kucharz, to cudowny, młody człowiek. Zrobił samodzielnie dla nas tort, przystroił salę, a nawet nie było dla niego problemem, by dla jednej osoby zrobić bezglutenowe posiłki. W pewnym momencie na salę wjechał dzik, którego własnoręcznie upolował Przemka wujek. Szkoda, że my prawie nic nie skosztowaliśmy z powodu emocji i braku czasu.
Zabawa skończyła się o szóstej rano. Zasnęłam o 9.00, po to by po dwóch godzinach być już na nogach. Poprawiny były równie udane, co wesele. Przez cały czas czułam się jak Benny Hill nieświadomie goniąc się z mężem ku uciesze gości. On szukał mnie, ja jego, a znaleźć się nie mogliśmy. Bilans strat: jedna osoba ze złamanym palcem. Zostały mi wspomnienia i lodówka pełna weselnego jedzenia. Kiedy emocje opadły, doszłam do wniosku, że chciałabym przeżyć ten dzień jeszcze jeden i jeszcze raz…
Dziś, miesiąc po weselu dalej słyszę same komplementy ze strony gości: idealna organizacja, smaczne jedzenie, mnóstwo atrakcji, piękna ceremonia, wesele jak z bajki i wiele pięknych słów. Jestem perfekcjonistką i wszystko musi być dla mnie idealnie. Powiem Wam, że choć nie wszystko poszło po mojej myśli, to nasz ślub był idealny. Niczego nie żałuję, bawiłam się jak nigdy w życiu, a co wycałowałam i zmacałam to moje :) Czy to zdarzenie zmieniło coś w moim życiu? Prócz tego, że o dziwo jeszcze ani razu się nie pokłóciliśmy to nie. Kocham mojego męża z każdym dniem mocniej i nie wyobrażam sobie już życia bez niego. Dziękuję Bogu również za wspaniałych ludzi, którzy zechcieli uczestniczyć w tym ważnym dla nas dniu, a tym którzy nie przyszli, mogę jedynie powiedzieć, by żałowali. Rada dla przyszłych par? Wyluzujcie! I tak nie wyjdzie w stu procentach tak jak planujecie, szkoda nerwów.
Gdyby ktoś miał ochotę zobaczyć:
Nasze podziękowanie rodzicom
Nasz skrót weselny
Gratuluję! Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia! :)
OdpowiedzUsuńTo faktycznie mieliście pechowo przed, ale po ślubie już musi być tylko szczęśliwie :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, świetnie na nich wyszliście! :)
A ja po ślubie również miałam to samo, chciałam ten dzień przeżyć jeszcze raz bo był chyba najwspanialszy w moim życiu :)
Pozdrawiam serdecznie!
Aż zawrotów głowy dostała czytając Twój opis tego dnia i przed tym dniem :D ale przynajmniej macie co wspominać, a w zabobony żadne nie wierz :) piekne zdjęcia oglądałam je już wiele razy i nie mogę uwierzyć, że minął już miesiąc!
OdpowiedzUsuńGratuluję!;) Piękna fotorelacja, z której jasno widać że bawiliscie się wszyscy znakomicie;)
OdpowiedzUsuńFotobudka to rzeczywiście niesamowita atrakcja na weselu.
OdpowiedzUsuńPolecamy się na wszystkie przyjęcia i życzymy wielu wspaniałych chwil na nowej drodze życia.
Mnie tez do ołtarza prowadził tata, to było bardzo wzruszające. Ostatnie zdjęcie jest fenomenalne :)
OdpowiedzUsuńMi się wydaje, że może te pechowe sytuacje miały na celu powiedzenia Wam - wyluzujcie! Sama jestem jeszcze panną i raczej nieprędko to się zmieni, gdyż najpierw chciałabym skończyć studia, ale od starszych kuzynów wiem, że nie ma się co spinać przed ślubem/weselem, bo i tak nie mamy na wszystko wpływ.
OdpowiedzUsuńSuper, że mimo tych przeciwności losu, świetnie się bawiłaś, a teraz nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wieczności z Przemkiem:)
PS. Zalinkowane masz tylko podziękowania rodzicom, które swoją drogą są super! :)
OdpowiedzUsuńDzięki za info, już naprawione :)
UsuńSuper, to lecę oglądać :)
UsuńWOW skąpałaś się w weselnej sukni?? :)
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia!!!
Zyczę Wam jeszcze raz wszystkiego najlepszego na Nowej Drodze Zycia!!!
tak, wręcz nurkowałam ;)
UsuńŚwietny filmik! :) Mieliście trochę pod górkę przed samym wydarzeniem, ale najważniejszy jest szczęśliwy finał. Życzę wszystkiego dobrego! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPod obydwoma linkami zalinkowałaś ten sam filmik :( Ale podziękowania dla rodziców super wam wyszły! Nie takie ckliwe i łzawe jak to zazwyczaj bywa.
OdpowiedzUsuńSzczęścia dla was! :)
Gratuluję!!!!! Ja ślubowałam 2 lipca, prawie dwa miesiące temu. Suknię miałam własną, kupioną. Na razie wisi w szafie. A jak się czujesz jako żona?
OdpowiedzUsuńwyglądaliście pięknie mimo tyle przygód przed xd
OdpowiedzUsuńTo musiałaś się nieźle stresować, kiedy nagle wszystko zaczęło iść nie po Twojej myśli, ale dobrze, że w rezultacie wszystko się udało :) Wciąganie tabaki? Nie słyszałam o takim zwyczaju na ślubach :) Zdjęcia są super, a to ostatnie w wodzie genialne! Gratulacje i dużo szczęścia :)
OdpowiedzUsuńWspaniałe zdjęcia i ślicznie oboje wyglądaliście :) Kompletnie nie widać po Was stresu i tego, że tak się wszystko gmatwało.
OdpowiedzUsuńGratuluję żono (mężowi nie-blogowemu również :)) szczerze pisząc, to ja bym się na tą ustawianą kłótnie nie pokusiła, bo myślałabym że potem ludzie będą szeptać, że się w kłótni pobraliśmy, ale ja jestem innym typem po prostu ;) najważniejsze, że wyglądałaś bajecznie i że wszystko się udało :)
OdpowiedzUsuńPS- Mam cichą nadzieję, że u mnie przed ślubem nie będzie tylu stresów, ale zapamiętam radę z alkoholem ;D
Piękny bukiet. A ostatnie zdjęcie fantastyczne:-)
OdpowiedzUsuńZ okresem mamy tak zawsze!
OdpowiedzUsuńGratulujemy tak ciekawych wspomnień :)
Piękne zdjęcia! Gratuluję!
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie Ci gratuluję.
Na początku Twojego postu się śmiała, wiem, że tobie do śmiechu nie była, ale jak na to spojrzeń na chłodno z boku, to nieżła komedia przedślubna :) Potem się wzruszyłam kiedy opowiadałaś o tym, że w kościele wszystko było tak jak sobie wymarzyłaś, no i obrączka na lewej ręce sprawiła, że ponownie wybuchnęłam śmiechem :D Zdjęcia piękne. Ostatnie jest meeega dobra, a film przedslubny i podziękowania sprawiają, że łezka kręci się w oku :)
OdpowiedzUsuńwszystkiego najlepszego na nowej drodze życia...ja się bardzo wzruszyłam jak czytałam posta i oglądałam filmiki :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękna Para Młoda i świetne wspomnienia, które zostaną z Wami na zawsze :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie mi się czytało wpis, raz śmiałam się sama do siebie raz prawie łzy w oczach! :) Zdjęcia naprawdę ekstra :) no i takie przeboje na kilka godzin przed weselem ale jedno jest pewne - będziesz miała co wspominać! :) zabieram się za oglądanie filmików :) Obserwuję!
OdpowiedzUsuńTwój kolor włosów jest nieziemski,... :)
OdpowiedzUsuńjaka piękna rudość ♥
OdpowiedzUsuńsuper relacja, piękne zdjęcia, Wasze szczęście czuć aż na Malcie :D
Wstyd się przyznać ale nie znam tego zwyczaju z różną zawartością kieliszków...
OdpowiedzUsuńWyglądaliście pięknie ;) i na pewno wesele było super, bo Wy jesteście super! I szczerze przyznam, że żałuję, że mnie nie bylo w tym ważnym dla Ciebie dniu! :*
Ciekawy artykuł :) Pozdrawiamy GdzieWesele.pl :)
OdpowiedzUsuń