Tytuł: Projekt miłość
Autor: Karolina Krauze
Wydawnictwo: Znak
Gatunek: poradnik
Liczba stron: 270
Premiera: 31.01.2018 r.
Gdy logopeda bawi się w psychologa
W zasadzie nie mam pojęcia, do jakiej kategorii mogłabym przypisać „Projekt miłość”, ponieważ poradnikiem z całą pewnością bym tego nie nazwała. Dla mnie to paplanina feministki ze złamanym sercem. Mam wrażenie, że zdaniem autorki kobieta, to istota, która lata za samcem, jest naiwna, leniwa, niezdecydowana i daje się wykorzystywać oraz manipulować sobą.
Z każdą kolejną stroną nienawidziłam Karoliny Krauze coraz bardziej. Tekst, że skąpo odziane kobiety robiące „dziubki” na tle swojego dziecka w łóżeczku, to najczęściej osoby, które nie mogą znaleźć pracy, wiec wystawiają swoje ciało na widok publiczny, przepełnił czarę goryczy. Nie twierdzę, że wszystko, o czym pisze, jest nieprawdą, ale dużo kwestii jest naciąganych, postrzeganych przez pryzmat stereotypów. W momentach, kiedy lektura mnie akurat nie denerwowała (czyli w jakichś dziesięciu procentach), nudziłam się jak mops. Do tego w kółko powtarzane: „wiem z doświadczenia”. Może lepiej było napisać tę książkę w gorszym momencie, a nie mianować się wielką znawczynią kobiecych umysłów, tylko dlatego, że jest płci żeńskiej.
O kobiecie, która nie pracuje i zachodzi w ciążę: „[…] Dodatkowo bardzo tyje, tylko od święta się maluje czy czesze. Na świecie pojawia się dziecko. Zaczynają się pieluchy, kolki, nieprzespane noce – istny Sajgon. Rysiek zostaje odsunięty na drugi plan i nie ma siły walczyć o swoje. W pracy stres, w domu nerwy plus rozwścieczona Sylwia i małe, płaczące wciąż dziecko – nie można się wyspać ani odpocząć”. Droga autorko! Może by tak zabić dziecko i zacząć usługiwać Ryśkowi? Hm…?
Na okładce przeczytałam tekst: „Książka dla każdego, kto przeżył rozstanie”. Myślę, że większość z nas kiedyś to spotkało, niekoniecznie w kontekście rozwodu, ale chociażby złamania nastoletniego serca. Niczego ta książka do mojego życia nie wniosła. Jestem mężatką, moje małżeństwo nie jest idealne, kłócimy się czasem tak, że „talerze latają”, ale podejmując decyzję o ślubie, byliśmy tego pewni, kochamy się. Dziwi mnie zatem to, że dopiero po ślubie autorka odkryła, że jej mąż jest leniwym imprezowiczem i nie mają ze sobą wiele wspólnego.
Kolejny tekst odnośnie do lenistwa: „A co z tymi (kobietami). Które myją włosy co cztery dni bądź nie mają ochoty się malować?”. A może nie muszą ich częściej myć?? Ja myje je co trzy dni i brudna nie chodzę. A co do malowania, to wymóg konieczny? Znam dziewczyny, które naturalnie wyglądają najładniej.
Ciekawa jestem, co kobiety zachwalające tę pozycję na portalach czytelniczych, powiedziałyby, gdyby autorem był mężczyzna? Gdyby to on opisywałby kobietę jako leniwą, naiwną istotę z wygórowanymi wymogami? Polałby się jad na tego szowinistę, prawda?
Z ciekawości zajrzałam na bloga Karoliny Krauze i pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to cała masa błędów stylistycznych i interpunkcyjnych. Dobrze, że „Projekt miłość” ktoś przeredagował.
Podsumowując: Głównym zadaniem żony jest usługiwanie mężowi, nieważne czy jest ona „kurą domową” czy „korpolaską”. Może, zamiast przywoływać historie swoich czytelniczek, trzeba było zrobić sobie rachunek sumienia? Ciekawe czy opisywane sytuacje są w ogóle prawdziwe, a jeśli tak, to, jak autorka mogła przytaczać maile, które pisały do niej osoby czytające jej bloga. Nie ma danych osobowych, ale mimo wszystko, to zachowanie jest naganne. Właściwie ciekawe, dlaczego w książce podaje zwrot: „Jak może być taka głupia?”, a w mailu nie miała odwagi tego zrobić. Mam nadzieję, że przytoczone kobiety czytając, odnajdą siebie i przestaną śledzić bloga Karoliny Krauze.
Mogłabym tak pisać i pisać, ale na tym zakończę tę i tak za długą już recenzję. Absolutnie nie polecam. Jedynym plusem jest piękne wydanie oraz bardzo ładna, wręcz „instagramowa” okładka.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak
Chyba raczej się nie skuszę. :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że książka wywołała w Tobie mnóstwo emocji, czemu po przeczytaniu Twojej recenzji w ogóle się nie dziwię. Jednak chce poznać tę książkę, po to aby, móc samemu odnieść się do tego, co pisze w niej autorka.
OdpowiedzUsuńNie widzę się z tą książką. Chyba bym się za bardzo przy niej zdenerwowała.
OdpowiedzUsuńW takim razie się nie piszę.
OdpowiedzUsuńOkładka tylko jest ok ;)
Pozdrawiam :)
Podoba mi się Twoja recenzja! Szczera i bez ogródek! A po książkę na pewno nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńO! A ja się nie maluję i przytyłam.
OdpowiedzUsuńuuuuu no to zaszalałaś z recenzją :P Bardzo dobrze, że piszesz wprost. Przytoczone fragmenty mówią wiele o tej książce.
OdpowiedzUsuńMam podobne odczucia po przeczytaniu tej książki.
OdpowiedzUsuń