Tytuł: Kryminalne przypadki Matyldy
Autor: Bożena Mazalik
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Gatunek: kryminał
Liczba stron: 432
Premiera: 28.02.2018 r.
Matylda zostaje porzucona przed ołtarzem. Po żenującej sytuacji ma ochotę uciec jak najdalej od ludzi. Z ratunkiem przychodzi jej szkolny kolega Władek, który proponuje jej zamieszkanie w zamku, gdzie będzie mogła spełniać swą malarską pasję, tworząc w spokoju obrazy. Niestety spokój nie trwał zbyt długo, gdyż tuż po jej przyjeździe zaczynają się dziać dziwne rzeczy: w domu słychać niepokojące odgłosy, zwierzęta zachowują się w niecodzienny sposób, a w stajni leży prawdopodobnie nieżywy parobek.
Piękna, wiosenna, typowo kobieca okładka przyciąga wzrok i łapie w swe sidła takie okładkowe sroki jak ja. Zabierając się za lekturę książki, myślałam, że będę miała do czynienia ze wciągającym kryminałem, z nutą komedii oraz romansu, ale niestety żaden z tych gatunków nie wypalił. Powieść nie jest ani zabawna, ani wciągająca, ani mroczna, ani nawet romantyczna. Dłużyła mi się w nieskończoność oraz niesamowicie nudziła. Zachowanie głównej bohaterki oraz pozostałych osób było wręcz niedorzeczne, a dialogi między nimi chyba jeszcze gorsze.
Chciałam wymienić choć jedną postać, która przypadłaby mi do gustu, ale nie udało mi się, ponieważ wszyscy są jednakowo irytujący. Matylda jednak wychodzi na prowadzenie tego cyrku na kółkach. Domyślałam się, że miała ona być wykreowana na ładną, seksowną, a przy okazji inteligentną oraz błyskotliwą osobę, ale wyszło wręcz odwrotnie, jest żenująca, głupiutka i męcząca. Wydarzenia, które wokół niej miały miejsce nie wstrząsnęły nią szczególnie, więcej czasu poświęciła studiowaniu urody policjanta, niż na skupieniu się na zbrodni.
Zabrakło mi klimatu, a szkoda, ponieważ potencjał był: zamek na odludziu, stare skrzypiące drzwi i schody, czarna noc… Mogło z tego połączenia wyjść coś naprawdę dobrego i taką właśnie miałam nadzieję. Niestety książka okazała się dla mnie bardzo nudna, a sam pomysł na zbrodnie mi się nie spodobał. Poczucie humoru bohaterów w mojej opinii było wymuszone, zupełnie nieśmieszne. Pogadanki między nimi były niczym zapchanie czymś dziury. No i do kompletu niedorzeczne zachowanie wszystkich, łącznie z komisarzem policji, miałam nadzieję, że choć on będzie normalny, ale się myliłam. To nie tak, że nie lubię komedii kryminalnych, ponieważ bardzo je lubię, ale tym razem coś nie wyszło.
W momencie, gdy dobiłam do połowy, czekałam już tylko na zakończenie, ponieważ byłam ciekawa rozwiązania całego galimatiasu, a po drugie nie lubię zostawiać nieprzeczytanych do końca książek. Niestety ono również pozostawia wiele do życzenia.
„Kryminalne przypadki Matyldy”, to lekka, nieco absurdalna powieść, po którą można sięgnąć, ale nie jest ona ani lekturą obowiązkową, ani wybitnym arcydziełem. Jeśli nie przeszkadza Wam wolno rozwijająca się akcja oraz duża ilość dialogów, to sięgajcie po nią śmiało.
Piękna, wiosenna, typowo kobieca okładka przyciąga wzrok i łapie w swe sidła takie okładkowe sroki jak ja. Zabierając się za lekturę książki, myślałam, że będę miała do czynienia ze wciągającym kryminałem, z nutą komedii oraz romansu, ale niestety żaden z tych gatunków nie wypalił. Powieść nie jest ani zabawna, ani wciągająca, ani mroczna, ani nawet romantyczna. Dłużyła mi się w nieskończoność oraz niesamowicie nudziła. Zachowanie głównej bohaterki oraz pozostałych osób było wręcz niedorzeczne, a dialogi między nimi chyba jeszcze gorsze.
Chciałam wymienić choć jedną postać, która przypadłaby mi do gustu, ale nie udało mi się, ponieważ wszyscy są jednakowo irytujący. Matylda jednak wychodzi na prowadzenie tego cyrku na kółkach. Domyślałam się, że miała ona być wykreowana na ładną, seksowną, a przy okazji inteligentną oraz błyskotliwą osobę, ale wyszło wręcz odwrotnie, jest żenująca, głupiutka i męcząca. Wydarzenia, które wokół niej miały miejsce nie wstrząsnęły nią szczególnie, więcej czasu poświęciła studiowaniu urody policjanta, niż na skupieniu się na zbrodni.
Zabrakło mi klimatu, a szkoda, ponieważ potencjał był: zamek na odludziu, stare skrzypiące drzwi i schody, czarna noc… Mogło z tego połączenia wyjść coś naprawdę dobrego i taką właśnie miałam nadzieję. Niestety książka okazała się dla mnie bardzo nudna, a sam pomysł na zbrodnie mi się nie spodobał. Poczucie humoru bohaterów w mojej opinii było wymuszone, zupełnie nieśmieszne. Pogadanki między nimi były niczym zapchanie czymś dziury. No i do kompletu niedorzeczne zachowanie wszystkich, łącznie z komisarzem policji, miałam nadzieję, że choć on będzie normalny, ale się myliłam. To nie tak, że nie lubię komedii kryminalnych, ponieważ bardzo je lubię, ale tym razem coś nie wyszło.
W momencie, gdy dobiłam do połowy, czekałam już tylko na zakończenie, ponieważ byłam ciekawa rozwiązania całego galimatiasu, a po drugie nie lubię zostawiać nieprzeczytanych do końca książek. Niestety ono również pozostawia wiele do życzenia.
„Kryminalne przypadki Matyldy”, to lekka, nieco absurdalna powieść, po którą można sięgnąć, ale nie jest ona ani lekturą obowiązkową, ani wybitnym arcydziełem. Jeśli nie przeszkadza Wam wolno rozwijająca się akcja oraz duża ilość dialogów, to sięgajcie po nią śmiało.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję:
Hmm ta duża ilość dialogów mnie nieco zniechęca, ale ostatecznie nie mówię nie.
OdpowiedzUsuńNa ten moment nie mam jej w planach ;)
OdpowiedzUsuńJakoś do mnie nie przemawia. 😊
OdpowiedzUsuńEhh, a to mogła być taka piękna komedia kryminalna...
OdpowiedzUsuńświetne zdjęcie!
OdpowiedzUsuńJestem pewna, ze po nią nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńbym ziewała...
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoją determinację w czytaniu do końca książki, która nie przypadła Ci do gustu ;))
OdpowiedzUsuńChyba nie mam teraz ochoty na twgo typu książki. Potrzebuję fantastyki 😊
OdpowiedzUsuńTo chyba nie jest książka dla mnie, bo przede wszystkim nie przepadam za kryminałami.A jak już to muszą być właśnie dynamiczne.Ale kto tam wiem. Mówię, że nie przeczytam,a potem jak mam okazję, to się nie zastanawiam czy to kryminał, czy nie i co jest w środku ;)
OdpowiedzUsuńOj nie, to ja jednak podziękuje :)
OdpowiedzUsuńPo pierwszych zdaniach pomyślałam, że to coś dla mnie ale jednak nie...ostatnio za często trafiam na słabe książki ;)
OdpowiedzUsuńWyczuwałam klimat książek pani Szarańskiej, ale im dalej w Twoją recenzję tym bardziej widziałam, że choć zamysł był podobny, to wykonanie... Bardzo odmienne. Szkoda, bo ostatnio tego typu książki sprawiają mi dużo przyjemności, ale no cóż, nie zawsze się udaje. ;)
OdpowiedzUsuńA okładka taka przyciągająca.. No nic, myślę, że raczej odpuszczę, szkoda czasu na przeciętniaki.
OdpowiedzUsuńKurczę, przyznam Ci szczerze, że gdy zaczęłam czytać fabułę to pomyślałam: mech, to nie dla mnie, a gdy dotarłam do miejsca, w którym wspominasz, że bohaterka maluje obrazy to pojawiła się w mojej głowie lampka, a kolejne zdanie mnie już całkowicie kupiło:) A potem przeczytałam recenzję i powtórka;) Szkoda, że ta pozycja tak Cię rozczarowała i nie jesteś w stanie wymienić ani jednej postaci, która byłaby w miarę. No cóż, oby kolejna książka w Twoich dłoniach była dużo bardziej udana, pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńfakt - okładka przyciąga - jednak jak mówisz, dla samej treści chyba nie warto :/
OdpowiedzUsuńSzkoda, że zabrakło klimatu i bohaterowie są irytujący.
OdpowiedzUsuńNo cóż, pierwszy opis brzmi nawet ciekawie. Najgorzej jak już główny bohater irytuje ;)
OdpowiedzUsuń