Tytuł: Małe kłamczychy
Autor: Charlaine Harris
Wydawnictwo: Replika
Gatunek: kryminał
Liczba stron: 344
Premiera: 26.04.2017 r.
Tom IX
Ze szkolnego boiska w niewyjaśnionych okolicznościach znika czwórka nastolatków. Jednym z nich okazuje się Phillip – przybrany brat Roe. Wkrótce po tym zdarzaniu odkryte zostają zwłoki młodej osoby. Mimo pracy miejscowej policji Aurora wraz mężem rozpoczynają prywatne śledztwo. Czy za tajemniczym zniknięciem dzieci stoją młode dręczycielki? Czy mają z tym coś wspólnego hazardowe długi ojca Phillipa? A może to właśnie Phillip stoi za porwaniem swoich kolegów? Czas ucieka, a w głowach bohaterów rodzi się coraz więcej teorii.
Mam ogromny sentyment do serii o Aurorze Teagarden, dlatego pozytywnie się zaskoczyłam, gdy dowiedziałam się, że została wydana kolejna książka. Byłam święcie przekonana, że ósmy ton jest ostatnim, a tu spotkała mnie taka miła niespodzianka. Muszę przyznać, że cykl jest specyficzny i „Małe kłamczuchy” raczej polecałabym tym osobom, które czytały poprzednie tomy. Cały seria miewa lepsze i gorsze momenty, szczerze powiedziawszy, gdyby książka ta była odrębną historią, to raczej nie byłabym w pełni usatysfakcjonowana, ale jako kontynuacja jest traktowana przeze mnie na wyjątkowych zasadach.
Autorce mam do zarzucenia to, że w „Małych kłamczuchach” brakuje akcji. Zdecydowanie więcej miejsca poświeciła ona ciąży Aurory i jej złemu samopoczuciu niż budowaniu napięcia oraz śledztwu. Charlaine Harris dużą wagę przykłada do najdrobniejszych szczególików, o czym zdążyłam się przekonać już w poprzednich jej powieściach. Tym razem większą uwagę poświeciła jedzeniu, niż jak to miało do tej pory miejsce – ubraniom. Cieszę się, że Aurora wraca wspomnieniami do przeszłości, przypominając o tym, co działo się w poprzednich tomach, ponieważ nie czytając wszystkich pozycji po kolei, ciężko odnaleźć się w gąszczu zdarzeń i nazwisk.
Bardzo lubię główną bohaterkę, jest ona na swój sposób postrzelona i urocza. Niemożliwe jest, by jednego człowieka spotkało tak wiele nieszczęść, by przez przypadek wciąż pakował się w kłopoty oraz by nieustannie kogoś ratował ze stoickim spokojem, nawet jeśli w grę wchodzi rodzina, ale na tym chyba polega cały wdzięk tego cyklu. Żałuję tylko, że to już nie jest ta sama Autora co w „Prawdziwych morderstwach”, cóż może dojrzała z biegiem czasu i każdą kolejną książką. Cieszę się, że znów do łask wróciła postać Robina Crusoe, który okazał się przykładnym, godnym pozazdroszczenia mężem, dzielnie wspierającym swą kobietę, w trudnych dla niej chwilach.
Jeśli lubicie lekkie, kobiece kryminały w stylu retro oraz tak jak ja macie sentyment do tej serii, to zdecydowanie jest to pozycja dla Was!
Mam ogromny sentyment do serii o Aurorze Teagarden, dlatego pozytywnie się zaskoczyłam, gdy dowiedziałam się, że została wydana kolejna książka. Byłam święcie przekonana, że ósmy ton jest ostatnim, a tu spotkała mnie taka miła niespodzianka. Muszę przyznać, że cykl jest specyficzny i „Małe kłamczuchy” raczej polecałabym tym osobom, które czytały poprzednie tomy. Cały seria miewa lepsze i gorsze momenty, szczerze powiedziawszy, gdyby książka ta była odrębną historią, to raczej nie byłabym w pełni usatysfakcjonowana, ale jako kontynuacja jest traktowana przeze mnie na wyjątkowych zasadach.
Autorce mam do zarzucenia to, że w „Małych kłamczuchach” brakuje akcji. Zdecydowanie więcej miejsca poświeciła ona ciąży Aurory i jej złemu samopoczuciu niż budowaniu napięcia oraz śledztwu. Charlaine Harris dużą wagę przykłada do najdrobniejszych szczególików, o czym zdążyłam się przekonać już w poprzednich jej powieściach. Tym razem większą uwagę poświeciła jedzeniu, niż jak to miało do tej pory miejsce – ubraniom. Cieszę się, że Aurora wraca wspomnieniami do przeszłości, przypominając o tym, co działo się w poprzednich tomach, ponieważ nie czytając wszystkich pozycji po kolei, ciężko odnaleźć się w gąszczu zdarzeń i nazwisk.
Bardzo lubię główną bohaterkę, jest ona na swój sposób postrzelona i urocza. Niemożliwe jest, by jednego człowieka spotkało tak wiele nieszczęść, by przez przypadek wciąż pakował się w kłopoty oraz by nieustannie kogoś ratował ze stoickim spokojem, nawet jeśli w grę wchodzi rodzina, ale na tym chyba polega cały wdzięk tego cyklu. Żałuję tylko, że to już nie jest ta sama Autora co w „Prawdziwych morderstwach”, cóż może dojrzała z biegiem czasu i każdą kolejną książką. Cieszę się, że znów do łask wróciła postać Robina Crusoe, który okazał się przykładnym, godnym pozazdroszczenia mężem, dzielnie wspierającym swą kobietę, w trudnych dla niej chwilach.
Jeśli lubicie lekkie, kobiece kryminały w stylu retro oraz tak jak ja macie sentyment do tej serii, to zdecydowanie jest to pozycja dla Was!
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Replika
Wolałabym zacząć od pierwszego tomu. Wolę bowiem czytać dane cykle w kolejności.
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam książek tej autorki, a jak widać uzbierały mi się spore zaległości do nadrobienia :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam pierwszy tom, ale mnie bardzo nie zachwycił. I jakoś odpuściłam sobie kolejne - może kiedyś się jeszcze skuszę :)
OdpowiedzUsuń"kobiece kryminały w stylu retro" ciekawe określenie, zachęcające :)
OdpowiedzUsuńhm muszę od początku zacząć:)
OdpowiedzUsuńCała ta seria jeszcze przede mną, a ponieważ bardzo lubię kryminały, z pewnością po nią sięgnę. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Muszę zacząć od pierwszego tomu :)
OdpowiedzUsuńJak wrócę niedługo do pracy to i książki wrócą do łask ;) będę miała może na czytanie więcej czasu.
OdpowiedzUsuńLubię książki z wartką akcją, więc nie wiem czy "Małe kłamczuchy" przypadłyby mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :) Miłego poniedziałku :)
Hm... jakoś mam wrażenie, że to nie dla mnie książka, ale może zmieniłabym zdanie jakbym miała okazję ją przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńNie znam tego cyklu, ale jeśli go zacznę czytać to postaram się od 1 tomu :)
OdpowiedzUsuń