Tytuł: Kim jest ta dziewczyna?
Autor: Mhairi McFarlane
Wydawnictwo: Harper Collins
Gatunek: obyczajowa
Liczba stron: 512
Premiera: 5.10.2016
Internet w dzisiejszych czasach jest z jednej strony dobrodziejstwem, a z drugiej utrapieniem. Niejednokrotnie padłam ofiarą agresywnych komentarzy ze strony anonimowych użytkowników i nie jestem jedyną taką osobą. Ludzie myślą, że w siedzi są bezkarni, często nie mają pojęcia do czego mogą doprowadzić ich obelgi. Wszystkie portale społecznościowe, blogi, strony internetowe, są siedliskiem osób tylko czyhających na najmniejsze połknięcie. Główna bohaterka książki „Kim jest ta dziewczyna” również spotkała się z tym problemem, choć nie do końca bezpodstawnie.
Edi popełnia błąd, na weselu dwójki znajomych z pracy zostaje przyłapana na całowaniu się z panem młodym. Zdarzenie to ciągnie za sobą falę „hejtu” i nienawiści ze strony wszystkich dookoła. W Internecie aż huczy od wyzwisk i plotek, a główny winowajca pozostaje bez skazy. Czasu cofnąć nie może, choć najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Chcąc uchronić ją przed zawistnymi kolegami z firmy, szef wysyła ją do rodzinnego miasta, gdzie ma napisać autobiografię kapryśnego aktora. Współpraca z nim idzie jej opornie. Wiecznie narzekająca siostra i wścibska sąsiadka nie ułatwiają jej sprawy.
Powieść jest lekką kobiecą powieścią, ale dodam, że nie obowiązkową. Przepełniona została żartobliwym tonem oraz lekko wyczuwalnym sarkazmem. Nie jest to romans, choć wyczuwalna jest nuta flirtu. Nie odgrywa ona jednak głównej roli. Książka ma swoje gorsze i lepsze momenty. Czasami czytałam ją z zaciekawieniem, a czasami wręcz przeciwnie, usypiałam nad ciągnącym się w nieskończoność wątkiem.
Mhairi McFarlane jest szkocką powieściopisarką, którą polubiły miliony kobiet na całym świecie. Zadebiutowała powieścią „Nie mów nic, kocham Cię”. Ma na swoim koncie również dwie inne pozycje. Można ją polubić za prosty styl oraz przekazywanie w lekkim tonie problemów mniej lekkich. Osobiście znam jej tylko z „Kim jest ta dziewczyna?”, w której spodobał mi się sposób kreacji bohaterów. Znaleźć wśród nich możemy niezłą mieszankę: począwszy na gwiazdorze o dwóch twarzach, poprzez infantylną buntowniczkę, aż do staruszki, której wydaje się, że wciąż jest młoda. Ta ostatnia jest zdecydowanie moją ulubioną postacią, choć dostała w powieści jedynie epizody.
Co więc mi się nie podobało? Książka liczy przeszło pięćset stron i choć posiada nieskomplikowaną fabułę oraz czyta się ją szybko, to momentami mnie nudziła. Pomysł na historię był bardzo fajny, ale wykonanie średnie. Mam wrażenie, że książka była by lepsza, gdyby zawarta została w trzystu stronach, a tak chwilami dłużyła mi się jak flaki z olejem. Na długie październikowe wieczory była ok, ale nie wiem czy kiedykolwiek do niej powrócę.
Edi popełnia błąd, na weselu dwójki znajomych z pracy zostaje przyłapana na całowaniu się z panem młodym. Zdarzenie to ciągnie za sobą falę „hejtu” i nienawiści ze strony wszystkich dookoła. W Internecie aż huczy od wyzwisk i plotek, a główny winowajca pozostaje bez skazy. Czasu cofnąć nie może, choć najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Chcąc uchronić ją przed zawistnymi kolegami z firmy, szef wysyła ją do rodzinnego miasta, gdzie ma napisać autobiografię kapryśnego aktora. Współpraca z nim idzie jej opornie. Wiecznie narzekająca siostra i wścibska sąsiadka nie ułatwiają jej sprawy.
Powieść jest lekką kobiecą powieścią, ale dodam, że nie obowiązkową. Przepełniona została żartobliwym tonem oraz lekko wyczuwalnym sarkazmem. Nie jest to romans, choć wyczuwalna jest nuta flirtu. Nie odgrywa ona jednak głównej roli. Książka ma swoje gorsze i lepsze momenty. Czasami czytałam ją z zaciekawieniem, a czasami wręcz przeciwnie, usypiałam nad ciągnącym się w nieskończoność wątkiem.
Mhairi McFarlane jest szkocką powieściopisarką, którą polubiły miliony kobiet na całym świecie. Zadebiutowała powieścią „Nie mów nic, kocham Cię”. Ma na swoim koncie również dwie inne pozycje. Można ją polubić za prosty styl oraz przekazywanie w lekkim tonie problemów mniej lekkich. Osobiście znam jej tylko z „Kim jest ta dziewczyna?”, w której spodobał mi się sposób kreacji bohaterów. Znaleźć wśród nich możemy niezłą mieszankę: począwszy na gwiazdorze o dwóch twarzach, poprzez infantylną buntowniczkę, aż do staruszki, której wydaje się, że wciąż jest młoda. Ta ostatnia jest zdecydowanie moją ulubioną postacią, choć dostała w powieści jedynie epizody.
Co więc mi się nie podobało? Książka liczy przeszło pięćset stron i choć posiada nieskomplikowaną fabułę oraz czyta się ją szybko, to momentami mnie nudziła. Pomysł na historię był bardzo fajny, ale wykonanie średnie. Mam wrażenie, że książka była by lepsza, gdyby zawarta została w trzystu stronach, a tak chwilami dłużyła mi się jak flaki z olejem. Na długie październikowe wieczory była ok, ale nie wiem czy kiedykolwiek do niej powrócę.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Harper Collins
Szkoda, że została przegadana. Czasami tak bywa.
OdpowiedzUsuńHmmm...Nie jestem co do niej pewna :) Zastanowię się :)
OdpowiedzUsuńOstatnio jestem przewrażliwiona na punkcie ciągnących się w nieskończoność wątków. Takim sposobem mam zaczęte kilka książek i nie wiem, kiedy zdołam do nich wrócić... raczej nie sięgnę po tą książkę, widać że ma ona zbyt dużo stron, chyba śmiało można by to było zmieścić w mniejszej ilości i wtedy może obyłoby się bez nudy :)
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się nad tym tytułem. Rzeczywiście jak na kobiece czytadło z malo rozbudowaną fabuła jest spora, nie dziwię się, że momentami Ci się dłużyła.
OdpowiedzUsuńNudniejsze momenty nie zachęcają do lektury. Z drugiej strony interesujący opis fabuły. Jeszcze się zastanowię.
OdpowiedzUsuńbym chyba ziewała nad nią;p
OdpowiedzUsuńChyba niekoniecznie mam ochotę ją przeczytać. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuń