Tytuł: Caraval. Chłopak, który smakował jak północ
Autor: Stephanie Garber
Wydawnictwo: Znak Literanova
Gatunek: literatura młodzieżowa/fantastyka
Liczba stron: 414
Premiera: 15.02.2017
Nie powinnam zaczynać recenzji od zachwytów nad przepiękną okładką, w końcu to nie ona jest najważniejsza w książce, ale wprost nie mogę się powstrzymać. Jej tajemniczy klimat nie zdradza co znajdziemy w środku, ale zdecydowanie pobudza wyobraźnie. Kobieta w białej sukni przedzierająca się przez mrok wręcz zachęca do zabawy.
Scarlett i Tella – główne bohaterki „Caraval. Chłopak, który smakował jak północ”, wychowywane przez brutalnego, apodyktycznego ojca, całe życie marzą o ucieczce z wyspy i udziale w enigmatycznej, zagadkowej grze, której wygraną jest spełnienie jednego życzenia. Po wielu listach do tajemniczego Legendy, w końcu udaje im się uzyskać zaproszenia. Scarlett nie wie, że zamiast przyglądać się rozgrywkom, sama będzie musiała wziąć w nich udział, a przedmiotem gry będzie odnalezienie Telli. Ich sojusznikiem staje się pewny żeglarz, którego intencji do końca nie mogą odgadnąć.
Moim pierwszym spostrzeżeniem było to, iż książka przypomina połączenie „Alicji z Krainy Czarów” z „Igrzyskami śmierci”. Mamy do czynienia z czarami, magią, grą, w której nic nie jest prawdziwe, gdzie nie można dać się zwieźć pozorom. Na uczestników czeka szereg zadań do wykonania, a nie jest to proste, gdyż czas płynie tam o wiele szybciej niż w normalnym świecie. Bardzo spodobał mi się zarys fabuły, ponieważ lubię wszelkie zabawy w literaturze, których stawką jest coś więcej niż zwykła nagroda.
Autorka użyła niezwykle plastycznego języka, skupiając się przede wszystkim na dogłębnych opisach otoczenia. Dzięki temu możemy łatwiej wyobrazić sobie świat widziany oczami bohaterów. Mam wrażenie, że wszelkie barwy są dla niej niezwykle istotne. Zastanawiam się tylko jak może wyglądać „bladoniebieskie zaciekawienie rozwibrowanych zmysłów”, „podejrzliwość o barwie szałwii” czy „zawstydzenie w pięciu odcieniach fioletu” – książka jest wręcz przepełniona tego typu zwrotami. Początkowo czytając kolejne z nich uśmiechałam się do siebie, podziwiając Stephanie Garner za wyobraźnie, z czasem jednak metafory stały się dla mnie zbyt męczące. Zdecydowanie za dużo w tej pozycji opisów, a za mało akcji, choć baśniowy klimat i tak nie pozwalał mi oderwać się od powieści. Nie rozumiem tylko, dlaczego imię bohaterki jest powtarzane niemal na każdej stronie po trzy, cztery razy.
Główna bohaterka jest bardzo infantylna, delikatna i nieporadna. Wciąż powraca do wspomnień, roztrząsa każdą minioną sytuację, niepewnie kroczy do przodu kajając się w myślach za wszystkie możliwe niepowodzenia. Dobrze, że ma u swego boku rezolutnego, zabawnego, odważnego młodzieńca, który poprawia mdły charakter Scarlett. Ich połączenie równoważy się czyniąc powieść przyjemniejszą.
Książka jest połączeniem literatury młodzieżowej ze sporą dozą fantastyki. Spodoba się zapewne fanom fantasy i powieści takich jak „Endgame”, tylko w o wiele łagodniejszym charakterze. Dostałam przepiękne imienne zaproszenie do Caraval i chętnie dołączę do gry, by wygrać i spełnić swoje marzenie, a Wy? Skusilibyście się?
Scarlett i Tella – główne bohaterki „Caraval. Chłopak, który smakował jak północ”, wychowywane przez brutalnego, apodyktycznego ojca, całe życie marzą o ucieczce z wyspy i udziale w enigmatycznej, zagadkowej grze, której wygraną jest spełnienie jednego życzenia. Po wielu listach do tajemniczego Legendy, w końcu udaje im się uzyskać zaproszenia. Scarlett nie wie, że zamiast przyglądać się rozgrywkom, sama będzie musiała wziąć w nich udział, a przedmiotem gry będzie odnalezienie Telli. Ich sojusznikiem staje się pewny żeglarz, którego intencji do końca nie mogą odgadnąć.
Moim pierwszym spostrzeżeniem było to, iż książka przypomina połączenie „Alicji z Krainy Czarów” z „Igrzyskami śmierci”. Mamy do czynienia z czarami, magią, grą, w której nic nie jest prawdziwe, gdzie nie można dać się zwieźć pozorom. Na uczestników czeka szereg zadań do wykonania, a nie jest to proste, gdyż czas płynie tam o wiele szybciej niż w normalnym świecie. Bardzo spodobał mi się zarys fabuły, ponieważ lubię wszelkie zabawy w literaturze, których stawką jest coś więcej niż zwykła nagroda.
Autorka użyła niezwykle plastycznego języka, skupiając się przede wszystkim na dogłębnych opisach otoczenia. Dzięki temu możemy łatwiej wyobrazić sobie świat widziany oczami bohaterów. Mam wrażenie, że wszelkie barwy są dla niej niezwykle istotne. Zastanawiam się tylko jak może wyglądać „bladoniebieskie zaciekawienie rozwibrowanych zmysłów”, „podejrzliwość o barwie szałwii” czy „zawstydzenie w pięciu odcieniach fioletu” – książka jest wręcz przepełniona tego typu zwrotami. Początkowo czytając kolejne z nich uśmiechałam się do siebie, podziwiając Stephanie Garner za wyobraźnie, z czasem jednak metafory stały się dla mnie zbyt męczące. Zdecydowanie za dużo w tej pozycji opisów, a za mało akcji, choć baśniowy klimat i tak nie pozwalał mi oderwać się od powieści. Nie rozumiem tylko, dlaczego imię bohaterki jest powtarzane niemal na każdej stronie po trzy, cztery razy.
Główna bohaterka jest bardzo infantylna, delikatna i nieporadna. Wciąż powraca do wspomnień, roztrząsa każdą minioną sytuację, niepewnie kroczy do przodu kajając się w myślach za wszystkie możliwe niepowodzenia. Dobrze, że ma u swego boku rezolutnego, zabawnego, odważnego młodzieńca, który poprawia mdły charakter Scarlett. Ich połączenie równoważy się czyniąc powieść przyjemniejszą.
Książka jest połączeniem literatury młodzieżowej ze sporą dozą fantastyki. Spodoba się zapewne fanom fantasy i powieści takich jak „Endgame”, tylko w o wiele łagodniejszym charakterze. Dostałam przepiękne imienne zaproszenie do Caraval i chętnie dołączę do gry, by wygrać i spełnić swoje marzenie, a Wy? Skusilibyście się?
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova
Ciekawa propozycja, z chęcią przeczytam, gdy pojawi się już w księgarniach :)
OdpowiedzUsuńW ostatnich dniach niesamowicie blogerzy mnie zachęcają do tej książki, chociaż w sumie ta okładka faktycznie jest tak cudowna, że nie musiałabym wiele wiedzieć o samej treści <3 "Endgame" uwielbiam i jeśli piszesz, że fanom może się spodobać, to zdecydowanie sięgnę ^^
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem zachwyt nad okładką, bo jest przepiękna! Bardzo zachęca do przeczytania książki. Tym bardziej, że treść wydaje się być równie interesująca. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńmajuskula.blogspot.com
Ja czasem też tak mam, że po prostu nie umiem obojętnie przejść wobec ciekawej okładki, która mi się spodoba, także doskonale rozumiem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Faktycznie bardzo ładna okładka :) a książka wydaje się być ciekawa :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
lubię dokładne i barwne opisy, ale zawstydzenie w odcieniach fioletu i podejrzliwość o barwie szałwii to już trochę za dużo :D
OdpowiedzUsuńNie mam na razie tej książki w planach, ale jej okładka jest rzeczywiście śliczna.
OdpowiedzUsuńteż mi się podoba ta okładka :)
OdpowiedzUsuńz chęcią przeczytam kiedyś :) moje klimaty :D
oj ewidentnie i stanowczo chcę to przeczytać!
OdpowiedzUsuńJa tam lubię patrzeć na okładkę :) książka również mnie zainteresowała :)
OdpowiedzUsuńliteratura młodzieżowa z dozą fantastyki, to chyba nie dla mnie
OdpowiedzUsuńz chęcią kiedyś przeczytam! :D
OdpowiedzUsuńZaintrygowało mnie :)
OdpowiedzUsuńOkładka faktycznie klimatyczna :)
OdpowiedzUsuńŚliczna okładka, jednak fabuła mnie nie przekonuje ;)
OdpowiedzUsuńMoim pierwszym spostrzeżeniem było to, iż książka przypomina połączenie „Alicji z Krainy Czarów” z „Igrzyskami śmierci”. - zaintrygowałaś mnie tym zdaniem. Teraz żałuję, że jej sobie nie zmówiłam! :)
OdpowiedzUsuń