30 cze 2025

Czarne łabędzie - Alicja Filipowska


 

Tytuł: Czarne łabędzie

Autor: Alicja Filipowska

Wydawnictwo: Zysk i Sk-a

Gatunek: literatura obyczajowa

Liczba stron: 300

Premiera: 10.06.2025 r.

 


Typowa Polska wieś z początku lat dziewięćdziesiątych. Grupa dzieciaków, które po szkole beztrosko spędzają czas. Rozmawiają, jeżdżą na rowerach, mają domek na drzewie. Czasem szabrują, czasem coś zbroją, są jak tysiące innych dziesięciolatków. Krzysiek pochodzi z rodziny wielodzietnej, musi zajmować się młodszym rodzeństwem i agresją ze strony pijanego ojca. Paweł dobrze się uczy, lecz za nic nie może wzbudzić zainteresowania matki, którego tak łaknie. Dawid jest lizusem i ulubieńcem wszystkich dorosłych, jest grzeczny i dobrze się wysławia, choć nauka nie idzie mu najlepiej. Leon lubi się rządzić, próbuje ustawiać całą grupę. Jest jeszcze Ania, jedyna dziewczyna w paczce. Wszystko jest normalne do czasu, aż Paweł wraca z kolonii. Okazuje się, że Leonowi coś się stało, a reszta ekipy zachowuje się dziwnie. Bohater próbuje znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania, również już jako dorosły człowiek.

Książka nie jest zbyt obszerna, liczy trzysta stron, lecz czyta się ją wolno. Jest w niej dużo opisów codzienności, przemyśleń, charakterystyka polskiej wsi sprzed trzydziestu lat. Niedużo się w niej dzieje, ale uważam, że powieść jest przyjemna w odbiorze. Od razu idzie się domyśleć, co się stało, choć wszystko owiane jest tajemnicą. Mimo swej przewidywalności, uważam, że jest to dobra książka. Miło było wrócić na moment do tamtych lat, od razu przypominają mi się wakacje u babci, gdzie nie było komputerów, telefonów i innych cudów technologicznych. Były za to obtarte kolana, chleb z cukrem oraz zabawa do późnego wieczora. „Czarne łabędzie” Alicji Filipowskiej to książka, która działa jak stara fotografia – nieco wyblakła, może trochę zarysowana, ale pełna emocji, zapachów i dźwięków, które nagle wracają z niesamowitą siłą. To nie tylko opowieść o grupie dzieciaków z początku lat 90., ale też swoista kronika świata, który już nie istnieje – świata wiejskiej codzienności, pachnącej sianem, kurzem i świeżym mlekiem.

Filipowska świetnie oddaje dziecięcą dynamikę – sojusze i konflikty, tajemnice i lojalności, pierwsze buntownicze gesty i chwile, które pozornie nieznaczące, zapadają w pamięć na całe życie. Autorka nie unika trudnych tematów: przemocy domowej, samotności dzieci w obecności dorosłych, czy niedostrzegalnych dla innych pęknięć w psychice młodego człowieka. Wszystko jednak podane jest subtelnie, z wyczuciem i melancholią – bez dosłowności, a jednocześnie poruszająco.

Narracja płynie niespiesznie, jak leniwe letnie popołudnia spędzane nad rzeką. Sporo tu opisów – natury, dźwięków, zapachów, rytmu dnia. I choć fabuła nie pędzi do przodu, a zagadka związana z Leonem dość szybko daje się rozszyfrować, nie odbiera to przyjemności z lektury. Wręcz przeciwnie – właśnie ta przewidywalność i emocjonalna szczerość czynią z „Czarnych łabędzi” lekturę na swój sposób kojącą. To książka, która nie krzyczy, nie szokuje, nie szuka taniej sensacji – ona po prostu opowiada. I robi to dobrze.

Dla tych, którzy pamiętają smak oranżady w torebkach, grę w kapsle na żwirowej drodze i zapach siana, ta książka będzie jak powrót do domu. A dla młodszych czytelników – może być próbą zrozumienia świata, który wydaje się tak odległy, a przecież ukształtował pokolenia. „Czarne łabędzie” to melancholijna pocztówka z dzieciństwa, które nie było idealne, ale było prawdziwe.


Post powstał przy współpracy z:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze z adresami do Waszych blogów nie będą publikowane. Wiem jak do Was trafić i nie musicie wklejać linków (chyba że chcecie mnie zirytować).