Zrobiliśmy sobie dziś małą akademicją wigilię. Na prawdę była mała w porównaniu do poprzednich lat. Za to było bardzo "rodzinnie" i miło. Napadało ciut śniegu, co prawda w znikomych ilościach ale uświadomiło mi to, że mamy grudzień. Jedliśmy pierogi i piliśmy barszczyk. W tle błyszczały lampiki i leciały świąteczne piosenki. Momentami nawet śpiewaliśy. Rozkładając się na podłodze i pijąc winko oglądaliśmy świąteczny odcinek smerfów i Myszki Miki ;) Na moment poczułam magię ale ona znikła...
Jutro jadę do Słupska. Na prawdę mnie to przeraża. już czuje jak z każdym kolejnym kilometrem zbliżającym się do mojego miasta czuje ból i pustkę. Do tego święta. Radosny czas? Nie żartujcie sobie...Dla mnie to czas przetrwania i ukrycia się gdzieś na wsi. Najlepiej by mnie nikt nie widział, nie dotykał. Nie życzcie mi proszę szczęśliwych, radosnych świąt ani szampańskiej zabawy bo taki ten czas nie będzie. Co roku te same bombki, ten sam obrus, potrawy, kolędy tylko talerzy co raz mniej..
Miałam dziś odwiedzić Jarka mamę z jego dziewczyną ale niestety nie miałam jak przez zajęcia do wieczora...
Ne mogę ostatnio spać ale dziś to już w ogóle przegięcie. Zasnęłam o szóstej rano. Jedynie muzyka daje mi ukojenie. Leczy moją duszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze z adresami do Waszych blogów nie będą publikowane. Wiem jak do Was trafić i nie musicie wklejać linków (chyba że chcecie mnie zirytować).