Autor: Bonia Wit
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 305
Bonia Wit to w rzeczywistości Bożena Witkowska –
czterdziestodziewięcioletnia kobieta będąca z zawodu położną. Obecnie matka
dwójki dzieci, studentka Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Wychowała się na
Mazurach, którym oddała serce już jako dziecko. Prawdopodobnie z tego właśnie
powodu przenosi nas w to miejsce akcją powieści „Nie zabija się czarnego kota”.
Czytając tytuł książki ma się wrażenie, że właśnie sięgnęło
się po jeden z mrożących krew w żyłach kryminałów lub też powieść przeznaczoną
dla miłośników muzyki metalowej, a nie po opowieść obyczajową o mężczyźnie, który
postanowił wybrać się na Mazury w celu uregulowania kwestii spadku po zmarłej
babci.
Piotr został przedstawiony jako lekkomyślny, beztroski,
lubiący zabawę i kobiety trzydziestokilkuletni mężczyzna. Powieść zaczyna się w
momencie, kiedy podczas zbyt szybkiej jazdy samochodem, w niesprzyjających
warunkach pogodowych ów człowiek potrąca tytułowego czarnego kota. Jak się
później okazuje z zaistniałego zdarzenia wynika szereg nieoczekiwanych, niezbyt
pozytywnych dla mężczyzny w tym momencie sytuacji. Oczywiście wersja ta
skierowana jest do osób będących przesądnymi. Pozostali odbiorcy pomyślą, iż był
to zwykły przypadek. Piotr, będący osobą kompletnie niewierzącą w zabobony, postanowił
zbagatelizować sprawę i zająć się jak zawsze swoją osobą, do czasu aż
powtarzający się, co noc koszmar stał się obsesją, a w jego życiu pojawił się
ktoś, kto obrócił je o sto osiemdziesiąt stopni.
Jeśli chcecie dowiedzieć się, jaki numer wywinęła Piotrowi
babcia, jakie nieszczęścia spadły na jego głowę i jak zakończy się ta historia
koniecznie musicie przeczytać książkę!
„Nie zabija się czarnego kota” okazało się dla mnie dużym
zaskoczeniem. Nie spodziewałam się niczego ciekawego, stąd moje zdziwienie. Książka
została napisana prostym językiem, który powinien trafić do wszystkich bez
względu na płeć czy wiek, choć bardziej poleciłabym ją żeńskiej części
czytelników. „Ciepła, optymistyczna opowieść, którą czyta się z uśmiechem i
wzruszeniem” – takie właśnie słowa można znaleźć na okładce. Mogę podpisać się
pod nimi obiema rękoma. Szczerze powiedziawszy, zaliczam książkę do literatury
lekkiej, będącej miłym oderwaniem od tych, które są bardziej „wymagające”.
Historia banalna, ale godna uwagi. Rozdziały czyta się szybko Mi wystarczył
niespełna jeden wieczór by „połknąć” całość, co oznacza, że zaciekawiła mnie ta
historia. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to tylko do tego, że czytając
książkę miałam wrażenie, iż mam do czynienia z niezbyt doświadczonym pisarzem.
Z tego, co mi wiadomo to pierwsza książka autorki, więc można jej wybaczyć ten
brak wprawy. Summa Summarum moja ocena jest pozytywna, więc gorąco polecam
zapoznanie się z tą pozycją.
Książkę recenzowałam dla bloga Książki Moja Miłość, dzięki uprzejmości Pani Agaty Wiśniewskiej i wydawnictwu Novae Res
Ciekawa i długa recenzja.
OdpowiedzUsuńnie taka długa :) Hamowałam się żeby zmieściło się na jednej stronie A4 :)
UsuńPrzez sam tytuł warto przeczytać :)
OdpowiedzUsuńweź wyjdź stąd i nie wracaj. To nie notka, a recenzja, której nawet nie przeczytałaś.
OdpowiedzUsuńMoja rada na przyszłość: nie łaź po blogach z celem żebrania
Wygląda na to, że musze przeczytać :) A tobie polecam "Noc rudego kota" Super kryminał :)
OdpowiedzUsuńHaha, padłam! ;-)
OdpowiedzUsuńChętnie sięgnę po książkę, bo wydaje się być lekka i przyjemna w odbiorze :-)
OdpowiedzUsuńhehe Aniu, poniosło mnie bo nienawidzę takiego czegoś ;)
OdpowiedzUsuńChyba muszę odwiedzić księgarnie! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPlanuję zakup tej książki, tym bardziej mi miło, że ją polecasz :)
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja:)sam tytuł ciekawi "na wejściu"
OdpowiedzUsuń